FLYBRAZIL!!! 'Z Pamiętnika Kursanta z CUMBUCO’!

FLYBRAZIL!!! 'Z Pamiętnika Kursanta z CUMBUCO’!

12.02.2012

Dla spragnionych białych plaż, kolorowych hamaków, a przede wszystkim ciepłego wiatru i oryginalnych drinków – zamieszczamy krótką relację naszych kursantów z brazylijskiego Cumbuco – najlepszego miejsca na jesienne przedłużenie kite-wakacji!

FLYBRAZIL!!! Nareszcie. Wyczekiwany wyjazd. W Polsce za nami już pierwszy śnieg, tak naprawdę quivery pakowaliśmy na zmianę z lepieniem pierwszego zimowego bałwana 🙂

Wtorek, pobudka 2.30. O 3ciej ruszamy na Okęcie. Trochę porannej samochodowej przepychanki – okazało się, że te kilka desek nie do końca pozwala zapakować mega walizki naszej damskiej części zespołu. Trzeba się trochę ścisnąć… Na początku bez przygód. Auto zaparkowane parę km od Okęcia, zostawiliśmy w nim wszystkie zimowe ciuchy. Nie będą nam już potrzebne. Przynajmniej do powrotu. Przy okazji małe szkolenie dla pana kierowcy busa parkingowego, który próbował nasze quivery powyginać na skos myśląc, że to sprzęt golfowy. Jakby kije golfowe były z gumy…

Wylot 6.00, Amsterdam. Dość dziwnie wyglądamy, wsród tych wszystkich biznesmenów w białych kołnierzach. Ale co tam. W Amsterdamie niestety trzeba odebrać sprzęt i nadać go jeszcze raz. Lecimy ArkeFlajem, czyli czarterem, więc przekazanie bagażu nie działa. Szkoda, że nie mamy czasu wypaść na miasto 🙂 Ale to nadrobimy w drodze powrotnej. Tu już przy check in’ie widać dokąd będzie ten lot. 90% składu do ziomale z tonami sprzętu kiteowego na plecach.

Wylot Fortaleza 13:00. A w zasadzie miało być 13:00. Samolot przy rękawie widzieliśmy już o dwunastej, więc luz. Stwierdziliśmy, że zrobimy po drinie i już będziemy w drodze… Niestety. Czarter. Chyba przyleciał z Polakami z jakiegoś Egiptu, bo sprzątali go ze 2.5 godziny. Potem boarding. Jak już się wszyscy przedostali przez kontrole bagażu i kart pokładowych, nagle pani oficer 🙂 po holendersku zaczeła coś wykrzykiwać do mikrofonu… English pliiizzz! Taaa, boarding trzeba było powtórzyć. Chyba zaboardowali za dużo chętnych do tego raju…Dobra, wylot. 2.5 h w plecy. Nadrobimy. Ważne, że uda się jeszcze za dnia z powietrza zobaczyć Capo Verde, tam mieliśmy planowane międzylądowanie/tankowanie.

Nie nadrobiliśmy. Niestety jeden typ tak się napalił na wylot do tej Brazylii, że nie wiem co on palił. Ale coś mega… Zamroczył nam się tak, że zaczął fisiować w powietrzu, potrzebna była akcja kilku osiłków i przymusowe lądowanie na Teneryfie. Ciekawe ile takie międzylądowanie będzie delikwenta kosztować. Nas kosztowało to trochę, bo zapasy z wolnocłówki skończyły się duuużo za szybko, a jak to w czarterze – za każdą dodatkową przyjemność chargują jak za zboże…

Jest. Nareszcie. Fortaleza. 22:30. I jest też nas kierowca zamówiony przez Kasie i Przemassa. I od razu niespodzianka. Nasi gospodarze wielokrotnie uprzedzali nas, że Brazyle z angielskim ni w ząb, a tu prosze – nasz Enrique całkiem całkiem… Jak się po drodze rozgadał o religii, to pokazał nam chyba wszystkie kościoły na trasie do Cumbuco 🙂

Hotel 23:30. Dokladnie 24h w podróży. Trochę to jednak zajęło… Nasz hotel zorganizowany dla nas po kosztach przez przyjaciół z MOLO SURF to Kariri Beach. Całkiem nawet wielogwiazdkowy 🙂

Pobudka 08:00 i tak już będzie codziennie! Śniadanie 09:00. Wyjazd na lagunę 10:00.

Przyprowadził GO Przemass… Od razu się zdecydowaliśmy! Nasz kiteowy Buggy! Będzie z nami przez cały tydzień. Pare osób i wychodzi duużo taniej jak taksówki. Nie trzeba nas było długo namawiać.

Najważniejsze, że wieje… I to mocno!

Pierwsza laguna jaką zwiedziliśmy to Tabuba. Nie za duża, nie za mała, tak w sam raz. Jak dla nas, uczących się dopiero pływania – tak akurat na początek! Przez chwilę przymierzaliśmy się do ślizgów po oceanie, ale to musi jeszcze poczekać. Kasia z Przemassem wzięli się ostro do naszej nauki.

Ależ pięknie! Silny, równy wiatr cały dzień, płaska woda i ta temperatura: 30C powietrza, 25C wody. Ale jakże inaczej niż np w Egipcie! Wieje cały dzień i całą noc, nie czuć ani przez chwilę duchoty, nie ma też żadnych komarów, ani plażowych zwierzątek…

Na Tabubie spędziliśmy 2 pełne dni. Spotkaliśmy też Mariusza… Mariusz, to człowiek widmo. Prosto z brazylijskiej platformy wiertniczej! Taki to ma życie. Miesiąc pracy na platformie, miesiąc urlopu… No i co tu można zrobić z takim mega urlopem? Anyway. Mariusz pojawiał się niezapowiedziany już wszędzie. Codziennie na lagunie, co wieczór spotykaliśmy go co najmniej kilkukrotnie w barach Cumbuco, zupełnie się nie umawiając. Nawet poranna wyprawa do bankomatu czy piekarni kończyła się spotkaniem Mariusza… Super gość. Tylko na wodzie trzeba na niego uważać. Po pierwsze nie należało znaleźć się w polu rażenia Mariusza trzynastki, bo raczej kończyło się to zawsze podobnie – rozplątywaniem linek po crashu dwóch kiteów 🙂 Po drugie – uważać musiały też przybrzeżne palmy, bo co rusz dostawały po głowie latawcem Mariusza… Pozdrawiamy w ogóle. Mamy nadzieję, że sprzęt wytrzymał do końca urlopu.

Pływanie do 16:00. Zjazd do hotelu, szybki prysznic i około 18stej ruszamy na miasto 🙂

Cóż to jest za miasto! Zaczynając od beach frontu, 4 długie rzędy knajp, barów, disco bandżo i podobnych atrakcji. A wszystko to absolutnie na piachu!!! Nie dziwie się, że Cejrowski jeździ boso przez świat. Przez taki świat, ja też mógłbym w sumie boso…

Ale wracając do życia nocnego – wśród bywalców króluje dość monotonny system: kolacja, potem chillout w jednym z nadmorskich lub deptakowych barów, a jak się już porządnie wieczór rozkręci to Laranja, czyli Mechaniczna Pomarańcza! Mega klubik! Akurat trafiliśmy na 5-te urodziny! Sie działo…

Kolejnie nasze przeżycie to laguna Cauipe! Super miejsce!!! Przeżyciem jest już sam dojazd. Buggyisa skierowaliśmy prosto na plaże i tą plażą…, to w zasadzie plażowa autostrada jest! Kilka ładnych kilometrów wśród po piachu codziennie rano, w otoczeniu szalejącego akurat w przypływie oceanu. To jest niepowtarzalna przygoda!

No i sama Cauipe! Słodka woda, bo to ujście rzeki, płyciuteńko na całej lagunie. Już pierwszego dnia pobytu zarezerwowaliśmy sobie swoją palmę, pod którą codziennie już koczowaliśmy w przerwach pomiędzy treningami. Piękny widok, z lewej prosto na najlepszych na świecie freestylowców, więc było się od kogo uczyć! Z prawej – prosto na lazurowy ocean… Pięknie!!!

No i jaki efekt? Ano taki, że nawet nasza jedyna przeciwna nauce koleżanka Asia, wymiękła po dwóch dniach plażowania, ruszyła na wodę i po 4 dłuższych sesjach nauki odpaliła, wstała i popłynęła. I do tego od razu ostro pod wiatr! Widać klasę naszych instruktorów!

Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. My w Cumbuco byliśmy tylko tydzień, więc zabrakło czasu na wycieczkę do Jerri, zwiedzanie innych spotów. Jedyna wycieczka do Fortalezy, miała raczej charakter zakupowy, co by zadowolić żeńską część wycieczki – targowisko w Fortalezie: hamaki, brazylijskie koszulki, hawaiianasy itd… Tak, czy inaczej – jest powód, żeby tam jeszcze wrócić!

Co zapamiętamy z FLYBRAZIL?

– Wiatr!!! I jeszcze raz Wiatr!!! W tej częsci roku, wieje ciągle i zawsze. Rano, bardzo silnie, potem, popołudniem – troszke słabiej, ale nie tak, żeby trzeba było wymieniać kite’a. Wieje z całym dobrodziejstwem tego zjawiska – nie tylko nie trzeba się zastanawiać, czy i o której można będzie popływać, ale też np. na plaży zawsze macie darmowy peeling całego ciała. Nie można z tym walczyć, trzeba to zaakceptować 🙂

– Mega jedzenie! Cokolwiek, ale to cokolwiek spróbowaliśmy było po prostu zaje…fajne! Steki ze szpady, owoce morza, pizza, żebereczka, wszystkie rodzaje grillowanych warzyw. Rewelacja!

– Driny! Nooo, to jest o czym opowiadać. Najważniejsze to, że w każdym w zasadzie barze Caipirinia smakuje trochę inaczej. Jest też wiele pochodnych Caipi, tj. Caipirosca, Kiwirosca, Maracujarosca i inne. Tylko uwaga: Brazyle do Caipirinii w zasadzie nie dolewają wody, czyli że Cachasa + limonka + lód! I najwyżej tyle wody ile zdąży się stopić z lodu. No i to czuć, Już po trzeciej Caipi, czuć to dobrze 🙂

– Soki! Wyciskane na miejscu ze wszystkiego co ma sok! Wypracowaliśmy sobie nawet taki rytuał wyjazdu: codziennie w drodze na lagunę zaglądaliśmy do zaprzyjaźnionego baru i zamawialiśmy kilka butli wyciskanych soków – z mango, maracuji, ale przede wszystkim z guawy i aceroli! Bezcenne…

– Oczywiście zapamiętamy też naszego kite Buggie’sa! Nie zawiódł nas ani razu. No, może raz, jak złapaliśmy gumę na plaży, okazało się, że zapas wprawdzie jest, ale już ani lewarka ani tym bardziej klucza do koła absolutnie nie… Ale jak się okazało, ten problem rozwiązaliśmy w krócej niż 5 minut. Brazyle to jednak miły i pomocny naród!

Ale, przede wszystkim najmilej zapamiętamy naszych instruktorów z MOLO SURF: Kasie i Przemassa!!! Dzięki za wszystko! Za organizację naszego wyjazdu od początku do końca, choćby wynegocjowanie nam darmowego pozostania w hotelu do wieczora w dniu wyjazdu (bez znajomości portugeze nie byłoby to możliwe), zajęcie się nami od rana (Przemass, wiemy jakie to ranne wstawanie było dla Ciebie trudne ;)) do późnej nocy, pełne zaangażowanie w nasze szkolenia….

Mega dzięki!!! Polecimy każdemu!

Pozdro dla Wszystich!

Kitezapaleńcy z miasta Łodzi 🙂

A jeśli chcesz poczuć się jakbyś tam był, polecamy krótki film z treningów Kasi Lange który powstał na tym wyjeździe: Kasia Lange 2012, Cauipe Cumbuco Brazil

Kontakt: Przemek Wójcik „Przemass”- nick.wojcik4391@gmail.com